Tag

#BLOG

Browsing

Cześć, dziś proszę Cię o chwilę uwagi. Skoro jesteś na moim blogu, poszłaś do tego momentu SUPER, DZIĘKUJĘ! Teraz usiądź wygodnie na kanapie i niech to będzie chwila tylko dla Ciebie. Uprzedzam-dziś nastaw się na długie czytanie, ale jeśli jesteś mamą, z pewnością Cię to zainteresuję, chętnie poznam też Twoje doświadczenia. Powiem, wam całą prawdę o karmieniu piersią,  LET’s go!


Jakiś czas temu na instagramie prosiłam Was o pomoc. Pytałam o wskazówki, czego chcielibyście oglądać więcej. Bezkonkurencyjnie wygrały tematy związane z macierzyństwem. Dziękuję za każdą wiadomość! Dziękuję za każde słowo motywacji. Chwila przerwy pozwoliła mi wrócić z głową pełną pomysłów. Teraz pora je realizować. Dziś postanowiłam poruszyć ważny temat, który dla niektórych mam stanowi źródło stresu, dla drugich jest jedną z przyjemniejszych rzeczy w macierzyństwie. O co chodzi z hasztagiem #karmieniejestpiękne #karmienietonieproblem?

Kiedy chodziłam, a właściwie turlałam się z moim wielkim brzuchosławem, myślałam, że najgorszy będzie poród. Nie myślałam o karmieniu piersią, bo wydawało mi się to takie naturalne. Bo skoro natura nas do tego stworzyła, to nie ma opcji, że nie podołam. Nie brałam tego w ogóle pod uwagę, serio przez głowę mi nie przeszło, że to będzie takie trudne. Karmiła prababcia, babcia, mama, każdy dawał radę. Nikt ich tego nie uczył. Mama zawsze powtarzała, że to przychodzi z automatu, uwierzyłam… Schody zaczęły się tuż po narodzinach. Od kiedy Tymek wyskoczył z brzucha, znalazł się przy piersi. Budowanie więzi, pobudzanie laktacji, niezapomniane chwile. Nie wiedziałam jeszcze, że właśnie zaczyna się walka. Tak, dobrze czytasz. Walka o każdą kroplę, której nie było. Lekarze i położne uparcie twierdzili, że ilość, która wydobywa się z moich piersi, małemu w zupełności wystarcza… Ja świeżo upieczona mama, która tak niewiele wiedziała nawet, jak przystawić dziecko do piersi. Co zmiana personelu, to zmiana techniki. W szpitalu miałam jeden wielki kryzys, kiedy okazało, się, że Tymek przybiera kolor brzoskwinki, mój kryzys sięgnął apogeum. Płakałam cały czas. Burza hormonalna, jaka we mnie buzowała, niedojedzone dziecko, które nie potrafiło się najeść (bo i czym?) i upalny maj, to było dla mnie za dużo. Cały pobyt, czyli trzy dni, prosiłam o wizytę doradcy laktacyjnego, odbyła się, kiedy już siedziałam na walizkach i czekałam na wypis. (Wtrącę wątek, uprzedzając pytania i ewentualny hejt o bycie wyrodną matką, która głodzi noworodka, jeszcze w szpitalu – Tymek był dokarmiany mlekiem modyfikowanym 4 dni. ) Ta rozmowa kompletnie nie spełniła moich oczekiwań. W biegu, w totalnie złych warunkach, byle jak, na kolanie…

Kiedy znaleźliśmy się w domu, z puszką Bebilonu, chciało mi się płakać. Przecież tak mocno byłam zafiksowana na karmienie piersią, a tu guzik! Mleka nie było… Nie odpuściłam, zaczęłam ładować się wszelkim nabiałem, jogurtami wysokobiałkowymi, kawą inką ( od tego czasu mam do niej ogromną awersję ), wodą – ogromnymi ilościami wody niegazowanej i niezastąpionym FEMALAKTIKEREM, który nie wtedy uratował.

HUUUUUURAAAAAA! Udało się, mam mleko! Tak się umleczniłam, że robiłam sobie spore zapasy w zamrażalniku. Byłam taka szczęśliwa, moje marzenie się spełniło. Hasztag #karmieniejestpiękne, #karmienietonieproblem weszło w życie na dobre, szkoda, że jeszcze wtedy nie wiedziałam, że najgorsze jest przede mną…

Tydzień po porodzie trafiliśmy do szpitala, na oddział neonatologiczny. Przyczyna? Dziecko cały dzień spało, nie mogłam go dobudzić do jedzenia, było wiotkie i nie reagowało na bodźce. Widok dla matki? PRZERAŻAJĄCY! Całą drogę do spzitala płakałam jak bóbr. W skrócie, bo nie chce przeciągać tego wątku, okazało się, że asymetria ułożeniowa z którą urodził się Tymek bardzo utrudniała mu chwytanie brodawki. Ja miałam wrażenie, że on się najada, pierś była, a właściwie wydawała mi się opróżniona. Przez nawały pokarmu i tak musiałam odciągać go laktatorem po karmieniu, dlatego przez OKRĄGŁY TYDZIEŃ nie budziło to moich podejrzeń. Dałam ciała, miałam takiego moralniaka, że nie pytajcie. Czułam się jak najgorsza matka świata. Dopiero wtedy trafiliśmy na wspaniałą Panią neurologopedę, która także zajmowała się doradztwem laktacyjnym i nauczyła mnie jak mam prawidłowo przystawiać Tymka do piersi.

Wróciliśmy do domu i zaczęliśmy naszą mleczną, piersiową przygodę, która trwała jakieś 2,5 miesiąca. Tymek ładnie przybierał i wspaniale się rozwijał. Chętnie jadł, choć czasami miałam wrażenie, że coś mu przeszkadza, bo po minucie od rozpoczęcia jedzenia, kiedy przychodził charakterystyczny wyrzut oksytocyny (kłujący ból drugiej piersi i wydzielanie się z niej mleka) odrywał się z krzykiem, kiedy ta faza minęła, on wracał do posiłku.
Po magicznych 2 miesiącach zaczął się u mnie kryzys laktacyjny. Mleka było mniej, laktacja ulegała normalizacji, moje piersi nie produkowały już mleka na ‘ZAŚ’, nie chciało lecieć jak zawsze, on się denerwował, a ja byłam bezsilna. Czytałam, szukałam pomocy, kontaktowałam się z przeróżnymi osobami po fachu, każda z nich radziła, abym i tak dostawiała małego do piersi, kryzys powinien minąć lada moment. Niestety, w tym momencie pokazałam Tymkowi butelkę, którą znał wcześniej, tylko z jednego nocnego karmienia, które miał tata. Było to dla mnie wygodne, ponieważ mogłam chwilę odpocząć. Po porodzie długo dochodziłam do siebie. Lato i upały mi nie sprzyjały, rodzinę mamy 200 km od siebie, więc musieliśmy sobie jakoś radzić sami. Ta butelka to był moment, kiedy sama strzeliłam sobie w kolano. Wiem, że niektórym dzieciom nie przeszkadza łączenie karmienia z butelki i piersi jednocześnie, ale jest też grupa, która w momencie zaproponowania butelki, po prostu przy niej zostaje. Moje dziecko właśnie do tej części należało.

Wielokrotnie probowałam wrócić do KP, niestety nic z tego. Może było w tym trochę mojej winy, może moje dziecko było inne od wszystkich pozostałych. Tak właśnie stałam się mamą KPI. Boże ile ja się nasłuchałam, że powinnam walczyć, że jak mogłam pokazać dziecku butelkę, przecież powinnam wiedzieć, że ono pójdzie na łatwiznę i wieczne: „a nie mówiłam”. Wiecie, jakie to było trudne? Z jednej strony żal, że mi się nie udało, nie dałam rady, zrobiłam coś źle. A z drugiej presja otoczenia, która dowalała mi jeszcze bardziej. Laktator stał się moją najlepszą przyjaciółką, moim kochankiem, pożeraczem czasu, ale czego się nie robi dla dziecka?

Jak w zegarku do 6 miesiąca pokarmu było raz mniej, raz więcej. Nieraz ściągałam jednorazowo 250 ml, a nieraz ledwo wpadła marna 100… Gdy zaczęliśmy rozszerzać dietę, mleczko szło coraz bardziej w odstawkę. Miałam wrażenie, że Tymek go po prostu nie lubi. To by się zgadzało, bo moja mama do dzisiaj nie toleruje mleka. Wtedy postanowiłam przejść na MM. To było dla mnie trudne, naprzemiennie czułam w sobie smutek, żal i porażkę. Długo mi zajęło przyzwyczajenie się do nowej sytuacji.

Dziś Tymek ma 9 miesięcy. Od 6 jest karmiony wyłącznie MM. Chętnie zjada inne posiłki, choć BLW mnie na razie nie przekonało. Próby siadania pojawiły się już w 5 miesiącu, ale pełnej stabilizacji nauczył się w 7. Raczkuję, świetnie się rozwija. Jest dużym i silnym chłopcem. Także tydzień przed 8 miesiącem stanął na nóżki.


Jeśli chodzi o wagę, to nie należy do ‘grubasków’, śmieję się, że jest SLIMFIT za Marcinem. Teraz gdy apetyt mu dopisuję, totalnie się nie przejmuję wagą. Dla mnie najważniejsze jest to, że idzie do przodu.

Cała moja mleczna droga dała mi sporo do myślenia, wiele mnie nauczyła. Sprawdziło się powiedzenie, że człowiek najlepiej uczy się na własnych błędach. Mam nadzieję, że przy drugim dziecku będę już bogatsza o doświadczenia. Moje podejście będzie mniej emocjonalne.

A teraz małe podsumowanie dla mam, które znalazły się w podobnej sytuacji, oraz dla tych, które swoją mleczną przygodę dopiero zaczynają. Możecie potraktować to jako rady, ale pamiętajcie, że to WY same jesteście najlepszymi obserwatorkami.

Po pierwsze, NIGDY nie patrz na innych, nie porównuj swojego dziecka, do dziecka koleżanki. Każde dziecko jest inne. Najważniejsze jest to, aby nauczyć się odczytywać jego sygnały. Nawiązać więź i porozumienie z małym człowiekiem.

Po drugie nie popadajmy w paranoję odnośnie do wagi dziecka (my mieliśmy totalnego bzika, a na wypożyczenie wagi wydaliśmy mega dużo monet) Jedno dziecko będzie miało taki apetyt, że ilość słodkich fałdek przybywa niemalże każdego dnia, drugie mimo wilczego apetytu jest szczupłe, a trzecie jest niejadkiem.

Po trzecie nie bójmy się korzystać z pomocy! Ja bardzo żałuję, że zdecydowałam się na taką pomoc za późno. Chyba złe doświadczenie ze szpitala, jakoś mnie zblokowało i uznałam, że z pewnością wyjdę z niczym. Pomyliłam się, trafiłam na naprawdę super babkę i mogę mieć pretensję tylko do siebie.

Po czwarte-WSPARCIE bliskich. Jest to bardzo ważne jak nie najważniejsze! Pamiętajmy, że każdy stres, niestety bardzo negatywnie wpływa, na naszą laktację. Nauczmy się trzeźwo patrzeć na całą sytuację, nie dajmy się obwiniać i wpędzać w poczucie winy. Wiadomo, chcemy jak najlepiej dla swoich dzieci, jednak my w tym wszystkim jesteśmy szyją całego mechanizmu. Jak to mówią, szczęśliwa mama to szczęśliwe dziecko.

Kochane! W tym wszystkim pamiętajmy także o sobie! Pijcie dużo wody, jedzcie regularne posiłki. Jeśli macie spadek w ilości mleczka pijcie dostępne na rynku preparaty zwiększające laktację. Mnie bardzo pomagał FEMILAKTIKER oraz kawa MAMA COFFEE. Wypoczywajcie ile się da, śpijcie z maluszkami w ciągu dni, regenerujcie się na każdym roku. Wasze dobre samopoczucie wpływa na dobre samopoczucie maleństwa, bo wbrew pozorom ono czuję więcej niż nam się wydaję.

Chętnie poczytam Wasze historię związane z KP, czy miałyście problemy, czy przyszło to z łatwością.  Zachęcam do dyskusji. Jeśli macie jakieś pytania-jestem do Waszej dyspozycji :).

Ściskam, Paulina.

Jesień w tym roku naprawdę nas rozpieszcza. Nie pamiętam, kiedy była ona tak łaskawa i niemalże codziennie karmiła nas cudownymi promieniami słońca. Mimo wszystko jak na tą porę roku przystało, kiedy tylko mam chwilę dla siebie, sięgam po ulubiony koc, kubek herbaty i odpalam moje nowe odkrycie, skąd czerpię nie tylko wiedzę, ale i motywację do działania. 
Mowa o kanale Strefa Kobiet QUIOSQUE.

Znajduję tam nie tylko wiele cennych porad, ale też masa kobiet, które myślą podobnie, mają podobne problemy, dzięki czemu nie czuję się samotnie ze swoimi myślami, poglądami i codziennością, którą rozumieją kobiety, matki i żony. 

Jakiś czas temu na kanale odbyła się rozmowa z psychologiem, której hasłem przewodnim było „nigdy nie jest za późno na zmiany”. Potraktowałam to bardzo osobiście. lecz nie pod kątem zmian wizualnych, a wewnętrznych, dotyczących własnego JA. I wiecie co?

Uświadomiłam sobie, że każdego dnia w moim otoczeniu dowiaduję się czegoś innego, nowego… Z każdą nową kartką w kalendarzu poznaję w sobie cechy, które kiedyś nie były mi na tyle bliskie. To wszystko powoduję, że potrzebuję na chwilę zwolnić, zatrzymać się i po prostu odetchnąć. Momentu wyciszenia, w którym jestem ja i moje myśli, moja własna refleksja nad samą sobą.

0707162666

 


Dziś nasunęło mi się pytanie, jaki jest przepis na szczęście? Gdzie go znaleźć? Jak żyć, by nigdy nie wątpić w to, co mamy?

Każdego dnia, dwa razy mocniej doceniać tych, którzy nas kochają, nie pozwalać by przez nasze zachowanie pojawiał się smutek na ich twarzach, a w głowach, choć cień zwątpienia.

Cieszyć się nawet z tego możemy budzić się przy wschodzie słońca, by pójść do pracy, a przed wypić kawę z ulubionego kubka. Na dobre rozpoczęcie dnia dodać do niej po łyżeczce życzliwości, radości i miłości. Ludzi, których mijamy obdarowywać szczerym uśmiechem i zarażać ich swoją postawą, a gdy ktoś nas zdenerwuję, uśmiechnąć się do niego pięć razy piękniej.


Po powrocie do domu spojrzeć w lustro i powiedzieć do siebie: tak, jestem szczęśliwym człowiekiem.

 Zapraszam i Was do zaglądania na kanał Strefa Kobiet QUIOSQUE, z pewnością każda z Was znajdzie tam coś dla siebie :).